środa, 6 listopada 2013

Rozdział 1. Miejsce, które nazywamy domem

„Czym jest Brama Łódzka?” zapytałam brata w pociągu, który siedem lat temu odjeżdżał ze stacji w Skierniewicach. Pamiętam, że Marek całą podróż wpatrywał się w okno i tylko w tamtym momencie odwrócił wzrok w moją stronę. Widziałam w jego oczach, że próbuje ukryć ból. W tamtej chwili nie rozumiałam jego przyczyny: jak może tak cierpieć, skoro wkraczamy teraz w nową dla nas erę i porzucamy złudzenia, którymi żyliśmy? Czekał na nas nowy, lepszy świat, a on zamiast spojrzeć z ufnością w przyszłość użala się nad tym, co minęło! „To miejsce, które łączy świat technologii i magii”. Jak to sobie wyobrażałam? Mając piętnaście lat widziałam wielki, kamienny, porośnięty mchem łuk, który chowa się przed wzrokiem śmiertelników w gęstwinie lasu. Porzucony, zapomniany. W moich myślach zawsze migotał w promieniach światła, które przedzierały się przez korony drzew. Mój przyjaciel twierdził, że czymkolwiek jest Brama Łódzka, z całą pewnością broni jej potężny smok.
Chyba nigdy nie zapomnę miny Oli, gdy stanęliśmy przed bramą! Żadnego smoka, żadnego tajemniczego łuku, nic co wskazywałoby na niezwykłość tego miejsca. Brama Łódzka okazała się zwykłą, szarą kamienicą. A teraz była naszym domem.
Moim zdaniem najciekawszy jest fakt, że w Bramie Łódzkiej tak naprawdę nie ma żadnej bramy. Z ulicy przychodzi się przez podrapane, ale solidne drzwi, które prowadzą do pierwszego segmentu. Nie ma tam nic wyjątkowego, ale właśnie w tym miejscu czarownicy spędzają większość swojego czasu. Nie należy on do nikogo – w mieszkaniach zburzono tyle ścian, ile było można, a całość wzmocniono kolumnami stylizowanymi na greckie, które nijak miały się do reszty wystroju. Na najwyższym piętrze znajdowało się miejsce, które ochrzciłam „przytułkiem”. Po połączeniu trzech mieszkań zorganizowano tam biblioteczkę, w której spędzałam większość swojego czasu. Sufit był na tyle wysoki, że można było tam postawić obszerną antresolę, na którą prowadziły spiralne schody. Niestety, jako nowicjuszka nie miałam na nią wstępu. Regały z książkami były rozstawione bez większego porządku, ale dbałam o to, aby każda książka była na swoim miejscu i każdy łatwo mógł ją znaleźć. Pod oknami znajdowały się drewniane biurka ze staroświeckimi jak na mój gust lampkami i, o zgrozo, białymi, plastikowymi krzesłami z czasów PRL-u.
W tej chwili siedziałam właśnie na jednym z takich krzeseł i pochylałam swój nos nad kartką słownika polsko-souterrańskiego. Właśnie tym zajmuję się od siedmiu lat – uczę się języka, którym posługują się czarownicy na całym świecie. „Musisz się go nauczyć, zanim zaczniesz zgłębiać tajemnice magii”, mówili, kiedy odmawiałam dalszego ślęczenia nad książkami, „Każdego kota to czeka”. Irytowało mnie to nie dlatego, że nie lubiłam się uczyć tego dziwacznego języka. Zwyczajnie niesprawiedliwym było to, że ja tylko siedzę nad podręcznikami, a mój najlepszy przyjaciel potrafi już zapalić świeczkę nawet na nią nie patrząc! Czemu nie mogą i dla mnie uczynić wyjątku?
Niepotrzebnie się tym zadręczam. Moja magiczna moc nie została jeszcze uwolniona a jego już tak. Wzdrygam się na samą myśl o tym wydarzeniu. To było moje pierwsze doświadczenie ze światem magii i, muszę przyznać, nie było zbyt pozytywne. Pamiętam mroźne powietrze, ośnieżoną drogę przez park, przejście pod mostem kolejowym i... tamtego mężczyznę, który na pierwszy rzut oka wydał mi się upadłym aniołem. Nie, to nie jest metaforyczne określenie połączenia czarnych włosów, pociągłej twarzy i melancholicznego spojrzenia. Jemu autentycznie wyrastały z pleców czarne, pierzaste skrzydła. Zaczął trajkotać coś po francusku i zaatakował mnie i Olę za pomocą magii! Niewinne i nieuzbrojone dzieci! Próbowaliśmy mu jakoś uciec, ale, będąc szczerym, jakie mieliśmy szanse? Przewrócił nas na ziemię, wiedzieliśmy, że będzie chciał nas wykończyć jakimś potężnym zaklęciem. Myślałam, że umrę wtedy ze strachu. Jednak żyję, a to wszystko dzięki Oli. Kiedy ten czarownik skierował ku nam swoje zaklęcie, magia mojego przyjaciela, w obliczu zagrożenia życia, instynktownie wyzwoliła się, tworząc barierę. Wkrótce po tym pojawił się mój brat, a tajemniczy mężczyzna odleciał na swoich skrzydłach w nieznanym kierunku. Nigdy bym nie pomyślała, że coś tak niezwykłego może stać się w zwykłych, nudnych Skierniewicach.
– O czym myślisz? – usłyszałam za sobą znajomy, miękki głos Teresy.
Odwróciłam się, aby spojrzeć jej w oczy. Teresa jest czarownicą, która opiekuje się Bramą Łódzką od zakończenia II Wojny Światowej. Pilnuje wszystkiego i wszystkich, dba o to, aby ludzie nie interesowali się nami zbytnio i dogląda moich postępów w nauce. Jest wyjątkowo odpowiedzialną osobą i na jej słowie zawsze mogę polegać. Ma błękitne oczy, które zdradzają jej ogromne doświadczenie, krągłą twarz otoczoną blond lokami i... strój gotic lolity.
– O niczym specjalnym - skłamałam nie chcąc uchodzić za sentymentalistkę. - Wiesz, o tym co jutro zjem na śniadanie, w co się ubiorę, jakie książki chcę przeczytać. - Sama nie rozumiem jakim cudem, ale ona zawsze wie o tym, kiedy nie jestem z nią szczera. Jednak takie wymijające odpowiedzi sprawiają, że nie drąży już więcej tematu. Jest najcudowniejszą osobą, którą tu spotkałam. – Chciałaś coś konkretnego?
– Nie jestem pewna, czy to jest coś poważnego, ale Ola wziął nożyczki z kuchni i poszedł do waszego pokoju klnąc na wszystkie aspekty twojej osobowości.
– Myślisz, że chce mnie zamordować? - Teresa w odpowiedzi wzruszyła ramionami. - Chyba powinnam zobaczyć, co on znowu wykombinował.
Minęłam Teresę, skierowałam się do drzwi przytułku i bez większego pośpiechu poszłam schodami w dół. Przechodząc obok drzwi salonu usłyszałam poruszone głosy rozmawiających między sobą czarowników. Przez chwilę chciałam wejść tam i zapytać się, co ich tak zajęło, ale w tej chwili najpilniejszą sprawą był Ola i to, co on chce zrobić w naszym pokoju.
Przeszłam przez podwórko, weszłam do kolejnej klatki schodowej i wspięłam się po schodach w górę. Tą część kamienicy zajmowały w całości mieszkania czarowników i czarownic, w tym także mieszkanie, które dzieliłam z Olą, Markiem i niejakim Noah, który wyjechał bez słowa jakieś pół roku temu i nikt nie wie, gdzie jest. Otworzyłam drzwi i przeszłam korytarzem do swojego pokoju.
Cóż, tego się nie spodziewałam.
Pokój nie był urządzony jakoś szczególnie wytwornie. Jasne panele, zielone ściany, okno. Dwa łóżka, dwa biurka i dwie komody. Jeden regał na książki. Wszystko byłoby całkiem normalnie, gdyby pokój nie był podzielony na połowę niebieską taśmą izolacyjną. Oczywiście moja połowa pełna była rupieci, ubrania zarówno czyste jak i brudne leżały razem na podłodze, tworząc coś, co nazywałam artystycznym nieładem. Książki można było znaleźć w każdym miejscu tylko nie na regale z książkami, na łóżku leżał zwinięty w kłębek szlafrok i kolekcja miśków. Ogólnie mówiąc – bajzel, pierdolnik, a w porównaniu z nienagannie czystą i poukładaną połową Oli wyglądała, tak, jakby przeszło przez nią tornado.
Mój przyjaciel siedział na swoim łóżku i wpatrywał się we mnie wyzywającym wzrokiem. Głupio mi tak mówić o chłopaku, którego znam od dziecka, ale uważam, że jest piękny. Jego oczy mają tak niesamowicie intensywny odcień niebieskiego, że wszystkie dziewczyny w okolicy wzdychają na ich widok. Półdługie, bardzo ciemne włosy kontrastują z jego bladą cerą. Moim zdaniem z powodzeniem mógłby grać wampira w jednym z tych współczesnych, głupiutkich seriali dla nastolatek.
– To jest moja połowa a to twoja. – Wskazał na moje łóżko palcem. - Na swojej połowie możesz robić tyle bałaganu, ile chcesz, ale od mojej przestrzeni wara.
– Tylko tyle?
– Co „tylko tyle”?
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Żadnych wywodów o poszanowaniu przestrzeni, szkodliwości kurzu i alkoholu? Żadnej kary?
– Uśmiechnął się tak, jakby szykował coś bardzo, bardzo przyjemnego dla niego i niezbyt dla mnie.
– Kara, mówisz? – Złapał mnie obiema rękami w talii i zaczął łaskotać.
– Co? Nie! Nie! Przestań!
Ja wiem, że istnieją na świecie osoby, które nie są podatne na łaskotki, ale z pewnością do nich nie należę. Szybko zsunęłam się z łóżka na podłogę i tam zaczęłam się zwijać i turlać, aby uniknąć słodkiej tortury, którą były łaskotki. Policzki zaczęły mnie boleć od śmiechu, coraz trudniej łapałam powietrze w płuca. Szarpnęłam się mocniej w stronę drzwi, ale Ola usiadł na mnie okrakiem udaremniając ucieczkę.
– Nie, nie, błagam. Będę grzeczna...
– Zaczniesz sprzątać?
– Co? Zapomnij!
Łaskotał mnie z przerwami przez kolejne pięć minut, a później oboje zmęczeni położyliśmy się na podłodze. Na lepszego przyjaciela trafić chyba nie mogłam, jego pedantyzm był taki zabawny, że aż uroczy.
– Idziemy do biblioteki – zarządził Ola.
– Właśnie stamtąd przyszłam. Co takiego się stało, że postanowiłeś się wyedukować? Nigdy nie chodzisz do biblioteki, chyba że naprawdę musisz.
– Podsłuchałem co nieco. – Przyznał ze złowrogim uśmiechem, który przyprawiał mnie o dreszcze. – Zgadnij, kto rzucił zaklęcie na antresolę, żebyśmy nie mogli się tam dostać?
– Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że Teresa, ona zajmuje się tu wszystkim, prawda?
– Pudło, kotku. Noah. A oni wciąż kłócą się o to, kto powinien odnowić urok. A skoro jeszcze się nie dogadali...
– A Noah nie ma... – wtrąciłam.
– … antresola jest niezabezpieczona przed niegrzecznymi, ciekawskimi kotami takimi jak my.
W przeciwieństwie do Oli miałam jakąś niechęć przed łamaniem reguł. Mój umysł był teraz frontem, na którym toczyły ze sobą bój ciekawość i poczucie odpowiedzialności. Z jednej strony nie chciałam łamać narzuconych zasad, zawsze byłam przykładną, młodą czarownicą. Teresa i inni mieszkańcy Bramy Łódzkiej byli moimi opiekunami i przyjaciółmi od siedmiu lat, byłam im coś winna. Z drugiej strony nigdy nie mówili czemu właściwie nie możemy wchodzić na antresolę. Co tam może takiego być? Literatura dla dorosłych? Czasem traktują nas jak niesfornych piętnastolatków. Ja i Ola mamy po dwadzieścia dwa lata – co z tego, że wyglądamy na szesnaście? Teresa ma dziewięćdziesiąt, a wygląda na moją młodszą siostrę!
Obawiam się, że ciekawość wygrała tę wojnę.
– Dobra, niech będzie. – Podniosłam się z podłogi i otrzepałam z kurzu, którego nie było na połowie Oli. – Ale jak nas przyłapią...
– To powiem im, że zakneblowałem Ci usta, związałem nadgarstki i zaciągnąłem tam siłą – podniósł się z podłogi i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Znałam te przeklęte iskierki, które błyszczały mu w oczach. Pojawiały się zawsze, gdy robił coś, czego nie powinien.
Droga powrotna do biblioteki wydawała mi się teraz znacznie dłuższa niż zawsze. Weszliśmy po schodach na górę i niemalże na palcach podeszliśmy pod drzwi salonu. Poruszone głosy, które wcześniej słyszałam, stały się jeszcze głośniejsze. Często słyszałam kłótnie w Bramie, ale nigdy nie wydawały się one tak zażarte.
Spojrzałam pytająco na Olę i machnęłam głową w stronę drzwi. Mój przyjaciel bez słowa podszedł do nich i przyłożył ucho do drewna. Powoli, niepewnie uczyniłam to samo. Używali souterrańskiego, tak jak zawsze, gdy rozmawiali ze sobą w większej grupie, a to dlatego, że niektórzy z nich nie mówią po polsku. Na szczęście długie lata nauki pozwoliły mi na płynne porozumiewanie się w tym języku.
– … tak po prostu umrzeć! – Usłyszałam głos mojego brata. Jak miło, że pojawił się w domu po dwóch miesiącach i nawet się ze mną nie przywitał.
– Fakty są faktami, Marku. – Ten głos należał do jednego z najwredniejszych czarowników jakich znałam. – Noah był w Wiedniu, kiedy zniszczono tamtejszą Bramę. Skoro zabili wszystkich, to zabili także jego.
Spojrzałam z niepokojem na Olę. Wydawał się równie zaskoczony i przerażony jak ja. Oboje straciliśmy ochotę na wycieczkę do biblioteki.
– Berlin, Osaka, Toronto, Rio, Kair i Wiedeń. Dlaczego zniszczyli akurat te Bramy?
– Ważniejsze jest chyba, które jeszcze zniszczą i co z tym zrobi król – przez drzwi przebił się miękki głos Teresy.
– Co zrobi król?! GÓWNO ZROBI! Wciąż będzie siedział na tym swoim nic nie wartym tronie i udawał, że nic nie widzi! – Mój brat wyraźnie się wkurzył. – Dla niego liczy się tylko luksus i spełnianie zachcianek swojego pierwszego doradcy! Jest głupcem, który...
– Cholera, Marek! Mówisz o naszym królu! – przerwała mu kobieta, której głosu nie słyszałam wcześniej.
– Bronisz go? BRONISZ?! Dlatego, że się pieprzysz z nim po kątach? – warknął, a po chwili usłyszałam plask. Przez chwilę współczułam mojemu bratu, gdy zorientowałam się, że kobieta najwyraźniej uderzyła go w twarz, ale zdawałam sobie sprawę także z tego, że na to zasłużył.
– Blanche, przepraszam za niego. – Teresa próbowała załagodzić sytuację.
Za drzwiami zapanowała niezręczna cisza, a ja próbowałam sobie przypomnieć, skąd znam imię tej kobiety i jak wiele wiem o królu czarowników. Pierwszy król czarowników... Wilhelm. Tak, tego jestem pewna. Każdy czarownik odznaczał się jakąś wyjątkową umiejętnością czy cechą fizyczną. Teresa nazywała to wrodzonym darem. Nie potrafię sobie jednak przypomnieć, co było znamieniem króla.
Zanim zdążyłam się orientować, że ktoś w pokoju użył magii, drzwi już stanęły przede mną otworem wytrącając mnie i Olę z równowagi.
– Laura! Aleksander! – Teresa była wyraźnie wzburzona naszym zachowaniem. - Podsłuchiwaliście?
Rozejrzałam się po salonie. Wszystkie te dziwaczne, niepasujące do siebie meble były niczym w porównaniu do znajdujących się w pomieszczeniu czarowników. Byli tu tacy, którzy są stałymi mieszkańcami Bramy, tacy, którzy tu czasem wpadają, jak i parę osób, które widziałam po raz pierwszy. Część z nich całkiem przypomina ludzi, ale niektórzy byli obdarzeni przez fortunę fizycznymi darami, które ukrywali za pomocą magii przed wzrokiem śmiertelnych. Mężczyzna, którego nazywaliśmy Nero, miał zamiast lewej ręki czerwone szpony, cicha, często nieobecna Marta, mogła poszczycić się nieskazitelnie gładką cerą w trzech odcieniach niebieskiego, a mój brat, Marek, był właścicielem twardych, śliskich łusek na prawym przedramieniu. Noah zdradził mi w tajemnicy, że wydzielają one śmierdzący śluz, który może być używany w lecznictwie. Noah. „Skoro zabili wszystkich, to zabili także i jego”.
– To prawda? – zapytałam, próbując powstrzymać drżenie własnego głosu, który wydawał mi się dziwacznie obcy, jakby mówił to ktoś zupełnie inny. – Noah, nie żyje?
– Istnieje takie prawdopodobieństwo – przyznał Nero. Jak mógł mówić to tak spokojnie?
– To prawda? Ktoś niszczy Bramy? Dlaczego? – wtrącił Ola. W tej chwili miałam ochotę dać mu w zęby. Kogo obchodzą jakieś głupie Bramy, skoro Noah odszedł?
Marek podszedł do mnie i przytulił mocno, jakby chciał mnie ukryć przed całym światem. Byłam bliska płaczu, ale widziałam, że z nim też nie jest lepiej. Nasz współlokator był jego najlepszym przyjacielem. Chciałam go pocieszyć, dodać mu otuchy, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Wiedziałam, że gdybym próbowała, rozpłakałabym się. Nie cierpię płakać przy innych.
– Bramy nie są już bezpiecznymi miejscami – powiedziała kobieta, która spoliczkowała mojego brata. Była wysoka, ubrana w skórzane ubrania, a długie, ciemne włosy splotła w warkocz. Roztaczała wokół aurę pewności siebie i nienachalnej dominacji.
– Co proponujesz, Blanche? – zapytał ten sam najwredniejszy czarownik, który z takim spokojem zapewnił wszystkich o śmierci Noah. Ivan, koleś, który wkurwia mnie zbyt często. Ma taki wiecznie niezadowolony wyraz twarzy, nigdy nic mu nie odpowiada.
– Koty są już wystarczająco duże, opanowali souterrański, a ten tutaj już uwolnił swoją moc. Powinniśmy wysłać ich do Azylu.
… Że gdzie niby?

10 komentarzy:

  1. Kaeru oświadczam, że przeczytałam rozdział i jestem pod wielkim wrażeniem :) Póki co musisz zadowolić się tak prostym i skromnym komentarzem, gdyż jestem padnięta i ledwo patrzę na oczy. Ale przeczytałam :) I chcę więcej :P Mądrzejszy komentarz napiszę, jak zregeneruję siły xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem Ci, że przeczytałam wszystko jeszcze raz, jak tylko znalazłam chwilę czasu dla siebie i byłam przytomna :D Rozdział jest cudownie magiczny - baaaaardzo dużo magii i tajemniczości :) Lubię to ^^ Ciężko mi było przywyknąć do głównie polskich imion. Nie wiem czemu, ale zwykle mnie cholernie odrzucają (najwidoczniej patriotka za wielką nie jestem -,-"). Ale w tym przypadku wpasowałam się idealnie. Zaskoczyły mnie przekleństwa, ale raczej w pozytywny sposób. Aż się uśmiechnęłam :) Wciągnęła mnie ta historia. Mam nadzieję, że na następny rozdział nie każesz mi aż tak długo czekać :P

    No i życzę duuuuużo weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Super. Ale emocje. Dalszy ciąg!!!
    Zapraszam do mnie http://ciemnyelf.blogspot.com/
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy komentarz.... znaczy ten wyżej xD
    Przejdę od razu do rzeczy - u mnie nowy rozdział. Wpadnij ponarzekać i powytykać mi błędy ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu przeczytałam ;) I teraz oficjalnie cię zatluke, jeśli nie dopiszesz dalej. dasz radę, ja dotrwalam do 13 XD
    A tak poważnie, to cały zamysł fabuły bardzo mi się podoba. Wiele już tych wersji było, więc ciężko mi stwierdzić, co z tego, co mowilas mi wcześniej, jest nadal aktualne... Więc powiem ci, że czekam na dalszy ciąg ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kaeru, błagam...
    Upłynnij trochę swoją wenę i przelej ją tutaj, bo wpadnę w depresję! Już i tak rozpaczam, jak porzucona kochanka xD , z braku czegokolwiek do czytania, bo to, co najlepsze to albo w miejscu stoi albo właśnie połknęłam. No ruszże się! :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aduu, specjalnie dla Ciebie napisałam właśnie dwie strony :D

      Usuń
  7. Czuję się zaszczycona! Tylko żebyś jeszcze dość szybko opublikowała to, co napisałaś :)
    A u mnie nowy rozdział, więc zapraszam ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. No więc tak, przeczytałam i powiem szczerze, że bardzo mi się podoba :) Zauważyłam, że beta pominęła kilka błędów, ale nie są z gatunku tych, które przeszkadzają w czytaniu, także już się nie czepiam ;) Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością i życzę weny, żeby tego dużo było :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmm...Podoba mi się. I to nie tylko dlatego, że jedna z bohaterek ma moje imię:) Fabuła ciekawa, opisy, dialogi, wszystko na swoim miejscu. No i do tego ta magia. Kto nie lubi magii? Ja uwielbiam! I mam zamiar tutaj wpadać:)
    Dodaję do obserwowanych.

    [http://chigau-shiten.blogspot.com/]

    :)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.